Oswajanie przypadków
Jej ceramika prezentowana jest na całym świecie. Od lat współpracuje ze znakomitymi światowej sławy projektantami i galeriami. O dotychczasowych projektach i planach na przyszłość rozmawiamy z Moniką Patuszyńską, artystą ceramikiem i dyrektorem artystycznym Institute of Design w Kielcach
Dlaczego ceramika?
|
Większość tego, co robię zawdzięczam przypadkom i chyba to właśnie przypadkom mojego życia powinnam dedykować wszystkie moje projekty (śmiech). Nie należę do twórców, którzy od dziecka obserwując babciny kredens z bibelotami marzyli o zajęciu się porcelaną. Ceramika sama wprowadziła się do mojego życia i od dwudziestu lat konsekwentnie i nieodwracalnie zajmuje w nim coraz więcej miejsca.
W tej chwili moją główną inspiracją jest sam materiał, z którym pracuję, badanie jego granic. Poszukuję tego, co jest dla niego charakterystyczne. Inspirują mnie błędy i to, co zwykle uważane jest za defekt. Fascynuje mnie natura przypadku, który w naszej kulturze uznawany jest za wadę, ponieważ jest wyjątkiem, nad którym nie umiemy zapanować. Błąd, który nauczymy się kontrolować, błąd zmultiplikowany i powtarzalny przestaje być błędem, staje się techniką.
Gdybym miała określić, czym właściwie się zajmuję, to w tej chwili jest to oswajanie przypadków.
Tworzy Pani naczynia, jednak trudno powiedzieć, ze funkcjonalność jest ich najważniejszą cechą. Czy nie czuła Pani nigdy pokusy, aby pracować jako projektant dla przemysłu?
Ja zwykle realizuję moje pokusy (śmiech). Zaraz po studiach na wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych zostałam ostatnim projektantem Zakładów Porcelitu Stołowego "Pruszków". Zaprojektowałam wtedy serwis Kowalsky (nazwa fabryczna Stan), który został wytypowany do nominacji do Dobrego Wzoru w 2001 roku. Niestety, wydarzyło się to zaraz przed ogłoszeniem przez fabrykę upadłości, więc na tym skończyły się przygody Kowalsky'ego.
Studia we Wrocławiu nauczyły mnie myślenia o ceramice, jako całości, gdzie sztuka i projektowanie przenikają i uzupełniają się nawzajem. Nie wyobrażam sobie projektowania bez wcześniejszego dogłębnego doświadczenia materiału, w którym się projektuje. Jednocześnie mam świadomość, że oswajanie przypadków to nie jest temat dla przemysłu i że przemysł nie ma ani czasu ani pieniędzy na taką zabawę. Nie wykluczam jednak wykorzystania moich doświadczeń w jakimś stricte przemysłowym projekcie.
Stosowane przez Panią techniki wytwarzania naczyń nieco różnią się od „książkowych” technologii odlewniczych. Jak przebiega proces powstawania tworzonych przez Panią obiektów? Jaką rolę pełni w nim eksperyment?
Przeszłam przez wszystkie etapy- przez prawie dziesięć lat odlewałam "jak należy" powtarzając gesty tych wszystkich, którzy robili to przede mną, zdobywając coraz większą kontrolę nad materiałem i udając, tak jak oni wcześniej, że gips i porcelana są gładkie i nie ranią. Przyszedł taki moment, że przestało mi to wystarczać. Poczułam się zmęczona realizowaniem odwiecznego ludzkiego pragnienia podporządkowania sobie Natury, które tak naprawdę nigdy nie było moim pragnieniem.
W pewnym sensie robię teraz wszystko na odwrót. Na formach pozostawiam "szwy", z którymi zwykle się walczy, nie bronię się przed pęknięciami i deformacjami, nie przeraża mnie brak powtarzalności. Formę gipsową służącą do odlewania rozbijam i tnę na kawałki, które łączę zszywkami, sklejam i dopiero w takim stanie jest gotowa do odlewania.
Najbardziej lubię etap przekonywania się, dokąd zaprowadzi mnie trop, nad którym akurat pracuję. Lubię poddawać w wątpliwość obowiązujące zasady, odwracać konwencjonalną kolejność wcześniej ustalonych faz procesu, żeby przekonać się, co kryje się po jego drugiej stronie- tej, na którą zwykle nikt nie zagląda.
Moja porcelana bywa ostra i bywa, że kaleczy do krwi, ale taka właśnie jest, kiedy pozwoli się jej mówić własnym językiem i nie próbuje wtłoczyć w sztywne, technologiczne ramy.
Co jest ważniejsze – końcowy efekt czy sam proces tworzenia?
To są dwie fazy, które nieustająco się przenikają, chociaż coraz częściej wydaje mi się, że gotowe obiekty są tylko efektami ubocznymi procesu tworzenia. One w jakimś sensie pozostają otwarte i nieskończone, ponieważ dla mnie zawsze będą stadium przejściowym- wstępem do kolejnego projektu, inspiracją do wykonania kolejnej pracy. Paradoksalnie dużo większą satysfakcję przynosi mi na przykład skończony, dobrze napisany tekst- teksty są dla mnie zamkniętą całością, nie tylko początkiem nowego etapu.
Od ubiegłego roku zaprojektowane i wykonane przez Panią naczynia zdobią wnętrza paryskiego Maison Guerlain przy Champs-Elyses. Jak powstały PapFormy i NonFormy oraz jak znalazły się w znanej perfumerii?
To będzie historia nieco moralizatorska- o tym, że warto być konsekwentnym, ale mogę już sobie na taką pozwolić (śmiech). Kilka lat temu skontaktowało się ze mną biuro nowojorskiego architekta Petera Marino proponując wykonanie replik lamp. Peter Marino to gigant, jest jednym z najbardziej wpływowych projektantów wnętrz w świecie mody. Projektuje dla najważniejszych, jest odpowiedzialny za najsłynniejsze butiki Chanel, Diora czy Louisa Vuittona- w Nowym Jorku, w Paryżu, w Rzymie. Nie zdecydowałam się wtedy na współpracę, ponieważ nie widziałam się w roli wykonawcy cudzych projektów. Zamilkli na parę lat, ale w zeszłym roku odezwali się ponownie, tym razem proponując wykonanie serii osiemnastu porcelanowych form naczyniowych dla paryskiego Maison Guerlain, określając jedynie maksymalną i minimalną wielkość i zostawiając mi całkowicie wolną rękę, co do tego, co się w tych wyznaczonych granicach znajdzie.
Współpraca nie skończyła się na Paryżu i kolejna grupa PapForm i NonForm pojechała w zeszłym miesiącu do Nowego Jorku- do biura samego Petera Marino.
Projekt „Bastards & Orphans” miał na celu przywrócenie znaczenia opuszczonym miejscom i niechcianym przedmiotom. W tym przypadku chodziło o zamknięte fabryki porcelany. Czy ten cel został osiągnięty?
Projekt został zrealizowany w ramach stypendium z budżetu Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Jego ideą przewodnią było badanie tego, co pozostało w sferze materialnej oraz intelektualnej po upadłych fabrykach porcelany. Początkowo miał być moim osobistym rytuałem pożegnania, z czasem ewoluował i stał się moją historią o odchodzącym świecie przemysłu ceramicznego opowiedzianą w "języku", którym zwykle się komunikuję- za pomocą odlewów.
Zaczęło się od odlewania z wydrążonych przez kapiącą z sufitów wodę form gipsowych porzuconych na terenie nieczynnej Fabryki Porcelany "Książ". Potem dołączyły kolejne zakłady- belgijska manufaktura "Royal Boch", "Spode" w Wielkiej Brytanii, Fabryka Porcelany "Wałbrzych" oraz "Porcelana Śląska" z Katowic.
Dzisiaj części z tych miejsc już nie ma. Zostały naznaczone czasem porcelanowe odlewy, kilka filmów, mnóstwo zdjęć. Rezultaty projektu udało się pokazać m.in. podczas festiwalu Łódź Design oraz British Ceramics Biennial w Stoke-on-Trent.
Fabryki upadały już wcześniej, nigdy jednak tak definitywnie i nieodwołalnie, jak teraz. Wcześniej zwykle wracały do gry- z nowym właścicielem, bez długów, z nową nazwą czy spółką kierującą. Zmieniali się prezesi, zmieniał się kapitał czy forma własności, ale same fabryki istniały. Cała moje dotychczasowa droga twórcza była nieodłącznie z nim związana i właściwie polegała na definiowaniu się wobec fabryk, ich dziedzictwa i historii.Ktoś kiedyś nazwał mnie "antytezą fabrycznego robotnika", przyzwyczaiłam się tak o sobie myśleć, ale trudno być antytezą czegoś, czego nie ma. To jak być monetą o tylko jednej stronie- figura niemożliwa, prawda? Być rewersem bez awersu? Reszką bez orła?
Co uważa Pani za swoje największe osiągnięcie?
Nieodmiennie to samo- poczucie, że nie ma nikogo, z kim chciałabym się na moje życie zamienić.
Nad czym Pani pracuje obecnie?
Przyzwyczaiłam się już, że życie galopuje, a projekty lubią się zazębiać. Przygotowuję prace na moją drugą wystawę w brukselskiej galerii Puls- najważniejszej obecnie galerii w Europie specjalizującej się we współczesnej ceramice. Ciągle jeszcze porządkuję wszelkie "powidoki" i "pomyśli" po projekcie "Bastards & Orphans". Zaczęłam też czytać książki o kurzu (śmiech). Pewnie zacznę wreszcie sama pisać książkę, o której myślę od lat- o odlewaniu trochę mniej formalnym.
Jednocześnie bardzo nie lubię, kiedy mózg przyzwyczaja się do podążania ciągle tymi samymi ścieżkami, więc zdecydowałam się przyjąć propozycję Institute of Design i od maja można mnie spotkać w Kielcach w fotelu Dyrektora Artystycznego.
Źródło: blog Designerer
Nadesłał:
nota bene
|